W zeszły weekend odbył się kolejny festiwal kulinarny: GOOD FOOD FEST. Kiedy tylko zobaczyłam plan tego eventu doszłam do wniosku, że bardzo chcę w nim uczestniczyć! Masa ciekawych warsztatów, pokazów i spotkań, program bardzo bogaty, aż ciężko się zdecydować co by się bardziej chciało zobaczyć. W związku z tym, że wygrałam dwudniową wejściówkę w konkursie, nie zastanawiałam się ani chwili i poszłam cieszyć się słońcem do warszawskiej Królikarni. Festiwal ten był biletowany, o czym oczywiście wiedziałam, ale postanowiłam, że będzie wart 25 zł od osoby (w dni Festiwalu 30 zł) i kupiłam wejściówki dla moich rodziców i przyjaciółki.
Sobota, gorąco, słonecznie, pięknie, jesteśmy na pikniku już od 12:30. Ludzi jest bardzo mało, jest wręcz pusto, mimo iż to miejsce jest piękne i warunki zachęcają do spędzenia tutaj czasu. Pierwsze zdziwienie: masa stoisk, gdzie można zakupić regionalne (i nie tylko) produkty, począwszy od piwa, przez francuskie makaroniki, na chłodnikach skończywszy. Wszystko fajnie, ale takie rzeczy (z reguły nie najtańsze) można kupić również na innych festiwalach, gdzie nie płaci się za wstęp…
Tuż po naszym przyjściu okazało się, że kończy się właśnie pokaz „francuskie śniadanie na trawie” Davida Gaboriaud, który wzywa wszystkich pod scenę na degustację jego dzieła: truskawki marynowane w różowym winie, krem patiserie z wanilią i chrupiące ciasto filo. Pyszne i w dodatku wszyscy dostaliśmy swoją porcję! Bardzo mi się to podobało i od miałam opinię na plus, że mimo wydanych pieniędzy uda mi się zdegustować dużo fajnych rzeczy! Fajny motyw, że wszystkie dania były podane na talerzykach z otrębów, które były jadalne (niestety zupełnie nie smaczne…).
Zachęceni pierwszą degustacją wzięliśmy pufy i usiedliśmy pod sceną (w pełnym słońcu), żeby obejrzeć Tomka Woźniaka, który prezentował: „polskie warzywa sezonowe po tuningu”. Przygotowane dania to omlet ze szparagami i mięta, bruschetta z chrupiącymi warzywami (kalafior, marchewka, pomidor) oraz na deser Eton Mess, czyli truskawki, bita śmietana i beza. Tym razem znów udało nam się spróbować wszystkiego i mimo iż dania były proste to bardzo mi smakowały i chętnie powtórzę je w domu (moja przyjaciółka już ostatnio jak ją odwiedziłam zaserwowała mi ten deser).
Po godzinie siedzenia w upale nie mogliśmy już wytrzymać, więc nie obejrzeliśmy kolejnego pokazu i poszliśmy rozglądać się co mają do zaoferowania inne stoiska. Wszędzie, aż roiło się od reklam głównego sponsora – Electrolux (było ich jak dla mnie zbyt wiele, gdyż nie przepadam za płaceniem za to, żeby być celem tak wielu reklam…) i tak też obejrzeliśmy chwilę Finału Super Chef. Szybko jednak wróciliśmy pod główną scenę, żeby móc zobaczyć jednego z moich ulubionych kucharzy ostatnimi czasy – Tomasza Jakubiaka. Miał on prezentować „sezonowy fast food”, czyli coś co niezmiernie mi się podoba (szczególnie po ostatnim Street Food Festival). Niestety Tomasz Jakubiak nie dotarł na imprezę i pokaz został odwołany, rozumiem, że mogło się coś stać i nie mógł dotrzeć, jednak tłumaczenie prowadzącego, że Jakubiak miał wczoraj urodziny i nawet organizatorom nie udało się go dowieść na imprezę było lekko nie na miejscu… Wolałam myśleć, że rzeczywiście powód nieobecności kucharza na biletowanym festiwalu jest uzasadniony czymś więcej niż kacem po imprezie…
Przenieśliśmy się więc na spotkanie o jagnięcinie z Lubelszczyzny, tutaj niestety średnio dało się usłyszeć cokolwiek. Mimo, iż Panowie mówili bardzo ciekawie, to jednak tramwaje z ulicy oraz odbywające się na innych stanowiskach wydarzenia zupełnie zagłuszały opowieści o pysznej Jagnięcinie. Mięso jednak pachniało wspaniale i nawet udało mi się załapać na jedną porcję (już w ledwością, gdyż przybyło więcej ludzi i ciężko było skorzystać z degustacji) jagnięciny podanej z truskawkami i borówkami.
Kolejny pokaz to ten który najbardziej chciałam zobaczyć: „wykwintna kuchnia polska” prezentowana przez Paweł Oszczyka. Bardzo chciałam dowiedzieć się jak można przygotować wykwintne dania kuchni polskiej, gdyż osobiście nie gotuję zbyt wiele potraw tego typu i myślałam że może się to zmienić. Pan Paweł Oszczyk wydał mi się idolem wszystkich kobiet obecnych na Festiwalu i miał wielki tłum fanek na scenie, wszystkie przyglądały mu się uważnie i robiły masę zdjęć 😉 Rzeczywiście jego praca w kuchni jest godna podziwu, a danie które przygotował: małże świętego Jakuba z orzeszkami pinii podane z kalafiorem, rodzynkami, kaparami w sosie po prostu rozpływały się w ustach! Z pewnością będę starała się odtworzyć w domu to danie mimo iż przegrzebki to chyba nie do końca kuchnia Polska…
W przerwie między pokazami poszłam szybko po książkę Kurta Schellera wraz z dedykacją dla mnie (książki te były rozdawane dla gości, podobnie jak wcześniej fartuszki od Electroluxa) i wróciłam na pufę oglądać „łączenie win z polskimi produktami regionalnymi” pokaz proponowany przez Ewę Wieleżyńską oraz Zbyszka Kmiecia. Osobiście uwielbiam wino, a wiedza jak połączyć je z potrawami jest dla mnie zawsze bardzo cenna. Wszystkie wina były produkcji Polskiej, co mi akurat się bardzo podobało. Cieszę się, że w Polsce zaczyna się produkować dobrej jakości wina. Ich cena co prawda jest dość wysoka, skusiłam się na różowe wino z winnicy Płochockich i jego koszt to 45 zł… Jak na Polskie warunki nie jest to mało, zwłaszcza, że jak wiadomo Polacy nie przepadają za piciem wina i jeśli już je kupują to z reguły do 20-25 zł. Ja uważam jednak, że lepiej wypić rzadziej, a lepsze wino niż często pić byle co. Wracając do samego pokazu, to wg mnie był przeprowadzony dobrze, praktycznie każdy z widzów mógł spróbować wina w połączeniu z jedzeniem. Według zasad zaczęliśmy od wina białego i połączyliśmy je z polskim oscypkiem (połączenie bardzo dobre, wino samo w sobie jednak odrobinę zbyt kwaśne jak dla mnie). Kolejne połączenie to różowe wino razem z pasztetem drobiowym i tutaj samo wino bardzo dobre i z pasztetem również smaczne, ale nie porwało. Ostatnie wino czerwone z kiełbaską z dzika – cudowne połączenie, polskie wino i tradycyjna polska kiełbasa, pyszne!
Idąc za ciosem powędrowaliśmy na kolejny pokaz z degustacją wina – tym razem łączenie wina z sushi. Tutaj fartem udało nam się załapać na dwa zestawy sushi (gdyż w porównaniu do ilości gości, było ich na prawdę nie wiele…), za to spróbowaliśmy aż 4 rodzajów wina, wszystkie oczywiście białe. Moim zdaniem najlepiej pasowało hiszpańskie musujące wino – Cava, ale ostatnie prezentowane (niestety nie pamiętam nazwy…) również wspaniale się komponowało.
Na drugi dzień festiwalu wybrałam się już sama i to tylko na dwie godziny, gdyż przez większość dnia pogoda nie dopisała (to kolejna sprawa, że festiwal za który się płaci powinien być zupełnie niezależny pod pogody…). Wybrałam się na pokaz Janka Paszkowskiego z MasterChefa, który prezentował „niecodzienne i zaskakujące połączenia w kuchni”. Bardzo lubię takie połączenia, więc od razu mnie to zaciekawiło. Janek przygotował sałatkę z polędwicą wołową, malinami (których niestety zabrakło, no ale zdarza się) oraz sezamem oraz pieczywo z fetą, miodem i sosem jogurtowym z makiem. Niestety nie udało mi się spróbować niczego…
Od jakiegoś czasu interesuję się fotografią kulinarną i staram się rozwijać swoje umiejętności w tym kierunku, więc w programie festiwalu od razu zwróciłam uwagę na warsztaty z fotografii prowadzone w strefie blogera. Z dużą nadzieją wybrałam się na nie i tutaj niestety lekkie rozczarowanie… Tzn. oczywiście nie wątpię w wiedzę merytoryczną prowadzącego, który opowiadał o sprzęcie, o świetle, odrobinę o post produkcji zdjęć. Jednak niestety nie dowiedziałam się niczego nowego… A suche fakty w stylu, że na zdjęciu nie powinno być cieni i możemy je doświetlić, bez konkretnych przykładów nie były aż tak cenne. Uważam, że tego typu warsztaty (tak w końcu się to nazywało) powinny być prowadzone w innej formie niż wykład. Chociażby pokazywanie jakichś zdjęć na rzutniku (którego nie było ;)) i opowiedzenie jakie ustawienia aparatu trzeba zastosować, żeby uzyskać konkretny efekt byłoby dla mnie bardziej ciekawe.
Podsumowując cały festiwal… hmm… czytałam już kilka opinii i w większości są one bardzo negatywne. Myślę, że główną sprawą, która to powoduje jest cena biletu wstępu. Rzeczywiście 25/30 zł to dużo jak za uczestnictwo w takim wydarzeniu. Za takie pieniądze można zjeść dobry obiad w knajpie lub pójść do kina, i jak widać dużo ludzi to właśnie wybiera, gdyż na Good Food Fest było w sumie dosyć pusto (szczególnie w porównaniu do zeszłotygodniowego Street Food Fest)… Jeśli chodzi o to czy cena jest współmierna do jakości atrakcji to jest to dość ciężkie pytanie…. Pierwszego dnia byłam na prawdę zadowolona z niektórych pokazów, ale za to rozczarowana innymi, coś udało mi się spróbować, ale niektórych rzeczy tylko odrobinę albo wcale… Drugiego dnia długo nie byłam, ale chyba zbyt wiele mnie nie ominęło… Moi rodzice całkiem dobrze bawili się spędzając całą sobotę na świeżym powietrzu słuchając o jedzeniu i oglądając pokazy 🙂 Nie krytykuję więc festiwalu, gdyż jednak dobrze się bawiłam i znalazłam kilka inspiracji, ale cena jest jednak trochę zbyt wysoka jak na to, że w sumie to nie bardzo da się tam najeść… Za rok przemyślę swoje uczestnictwo (zależy ono oczywiście głównie od programu festiwalu).
Dzień dobry, jestem zainteresowana współpracą z Pani serwisem, proszę o kontakt:) wspolpraca@armadeo.pl.
Mnie się podobało . Mało ludzi , piękne miejsce , dobre jedzenie a szczególnie jagnięcina .